Przeciętne przedsiębiorstwo spotyka się w ciągu roku przeciętnie kilkanaście razy z różnymi propozycjami certyfikacji. Dotyczą one działania samej spółki, systemów zarządzania lub poszczególnych produktów. Czy warto z nich korzystać? Czy pomagają one budować wiarygodność, porządkować sposób zarządzania? A może są tylko zbędnym kosztem albo wręcz narażają nas na greenwashing?
Odpowiedź jest oczywista: to zależy. Zawsze, gdy zastanawiamy się nad tym, czy skorzystać z możliwości certyfikacji, warto wziąć pod uwagę kilka kwestii. Przede wszystkim warto zadać sobie pytania „Co certyfikuję?” i „Po co certyfikuję?”
Certyfikacja jest procesem, w którym zewnętrzny podmiot ustala pewien standard, a następnie różne przedsiębiorstwa sprawdzają, czy przedmiot certyfikacji jest z tym standardem zgodny. Jeśli tak – wówczas otrzymujemy certyfikat, który potwierdza to i tylko to – zgodność przedmiotu certyfikacji ze standardem. Poziom szczegółowości standardu może być różny, podobnie jak sama procedura certyfikacji. Czasem polega ona na samoocenie, a czasem wymaga potwierdzenia przez zewnętrzny podmiot.
Pierwsze z pytań („Co certyfikuję?”) pozwoli nam odrzucić wielu dostawców certyfikatów, którzy sprzedają je w stosunku do przedmiotów, których nie da się certyfikować. Na przykład mogę poddać certyfikacji określony zestaw dokumentów, np. kodeksów i polityk, które ustanowiłem w spółce po to, by funkcjonowały w niej procesy należytej staranności. Dokumenty można porównać z ustanowionymi standardami, można też zweryfikować, czy były one tworzone w określony (czyli zgodny ze standardem) sposób. Nie mogę jednak certyfikować tego, jak te dokumenty funkcjonują w mojej organizacji. Dlatego też nie można uzyskać certyfikatu, który potwierdzałby, że jako organizacja dbamy o prawa człowieka, albo że właściwie prowadzimy dialog z interesariuszami.
Drugie z pytań („Po co certyfikuję?”) odnosi się do motywacji, która skłania nas do szukania certyfikatu. Czy chcemy uzyskać odpowiednio wysoki poziom pewności, że przedmiot certyfikacji jest zgodny ze standardem? Czy może chodzi nam o uzyskanie alibi przed zarządem, klientami lub zewnętrznymi interesariuszami? W tym pierwszym przypadku warto pomyśleć o certyfikacji. Jeśli w procesie rekrutacji oczekujemy od kandydata certyfikatu znajomości języka obcego, to co prawda nie mamy pewności, że pracownik z takim certyfikatem poradzi sobie w każdej sytuacji wymagającej znajomości tego języka, ale jest duże prawdopodobieństwo, że tak będzie. Pewności nie uzyskaliśmy, ale zredukowaliśmy ryzyko. W tym drugim przypadku, czyli chcąc uzyskać alibi, możemy poprawić sobie nastrój uzyskując spokój ducha, ale tylko do czasu, gdy stanie się coś złego. Jeśli to nastąpi, to żaden certyfikat nie uchroni nas przed konsekwencjami.
W ostatnich miesiącach co najmniej kilka spółek pytało mnie, czy warto zostać B Corpem. Idea B Corpów narodziła się w Stanach Zjednoczonych, ale stopniowo staje się coraz bardziej popularna na całym świecie. Ruch jest koordynowany przez organizację non-profit B Lab. Proces certyfikacji, który musi przejść spółka, by uzyskać status B Corp, jest dość wymagający. Warto jednak pamiętać, że kryteria zostały opracowane ponad półtorej dekady temu. W międzyczasie zarządzanie zagadnieniami zrównoważonego rozwoju znacząco się rozwinęło. Jestem przekonany, że spółki dobrze przygotowane do raportowania zgodnie z dyrektywą CSRD i standardami ESRS nie będą miały większego problemu z przejściem tej certyfikacji. Z drugiej strony stanie się B Corpem nie zastąpi obowiązków sprawozdawczych, ale też w żaden sposób nie przeszkodzi w ich wypełnianiu. Niekwestionowaną zaletą ruchu B Corp jest na pewno możliwość wymiany doświadczeń, zarówno w ramach jednej branży, jak też pomiędzy przedsiębiorstwami należącymi do różnych sektorów gospodarki.
Certyfikaty mogą pomóc, jeśli wybieramy świadomie przedmiot i sposób certyfikacji. Mogą też zaszkodzić, jeśli po prostu chcemy sobie kupić święty spokój. Na koniec zawsze przecież okazuje się, że zarządzanie zrównoważonym rozwojem to codzienna praca i stałe doskonalenie się. To samo odnosi się przecież po prostu do zarządzania.